sobota, 22 września 2012

O byciu martwym i paru innych rzeczach.

Mija kolejny rok. Czas leci, goni, biegnie, a ja stoję w miejscu. Coraz więcej gładkich kropek na plecach, coraz mniej włosów na głowie. Czuję się, jakbym był w jakiejś bańce, której nie potrafię przebić. Moje serce pompuje krew, płuca oddychają, ale ja jestem martwy. Jestem więźniem własnego umysłu, skazańcem, który nie wie, w czym zawinił. Miałem dużo czasu, żeby przemyśleć ostatnie 7 lat i doszedłem do jednego wniosku - nie miało mi się udać. Nie wiem, czy to sprawa losu, Boga czy Jego przeciwnika, ale coś zdecydowanie jest na rzeczy. Jak inaczej wytłumaczyć wszystkie moje nieudane próby i starania? Wszyscy wokół mnie mają jakąś szkołę, jakąś pracę, przyjaciół, chłopaka czy dziewczynę, a ja? Cztery ściany, krzesło i monitor. Rzygam już tym całym wirtualnym światem.

Rozmawiałem dzisiaj z Bogiem. Powiedziałem mu, że wierzę w niego i w to, że może mi pomóc. Ale w to, że mi pomoże - już nie. Jednak nie przestanę się modlić. To żałosne, wiem, takie błaganie na kolanach o coś, co może mi dać od ręki. Wszak wystarczy jego jedno słowo, a "będzie uzdrowiona dusza moja", czyż nie? Ale moje życie jest i tak żałosne, więc te modlitwy niczego na tym polu nie zmienią.

Jedno jest niezmienne - nadzieja. I pragnienie doświadczenia pełni życia. Tak realnie. Straciłem już ten młodzieńczy zapał, ten ogień, teraz to jest bardziej spokojne i stonowane, choć wciąż silne. Bardziej dojrzałe, bym rzekł.

Zakończenia nie będzie, bo się wypaliłem.

Z Bogiem...

PS Dwie osoby z Indii odwiedziły mojego bloga. Pieprzone znaki...

1 komentarz:

  1. Czemu piszesz, że stoisz w miejscu? Moim zdaniem bardzo rozwijasz się duchowo, coś robisz, więc nie stoisz w miejscu...

    OdpowiedzUsuń