poniedziałek, 29 października 2012

.

Zastanawiam się, ile jeszcze w życiu razy usłyszę, że jestem intrygujący i ile razy będę musiał wymówić słowo "nie".

sobota, 20 października 2012

O tym, jaki on jest zabawny.

Nie mam pojęcia, po co on mi pokazuje to wszystko. Po co daje okazje, z których nie będę mógł skorzystać. Czuję się jakaś idiotka (tak, forma żeńska), z której ktoś ma niezły ubaw.

W grudniu mogłoby być całkiem zabawnie. Ale nie będzie.

wtorek, 16 października 2012

Kilka bzdurnych myśli.

Wiecie czym się różni życie od nieżycia? Kiedy nie żyjesz, możesz spędzić długie miesiące, marząc o tym, by uronić choć jedną łzę. Kiedy żyjesz, łzy przychodzą same.

***

Nie wiem, czy bardziej nie chcę, czy nie umiem przestać go kochać. Obiecałem sobie, że czekam do końca tego roku, ale dzisiaj pomyślałem, że mogę czekać jeszcze dłużej. Bo warto.

***

Kolega wyjechał do Krakowa. Udało mu się. Ja też kiedyś wyjechałem do Krakowa, ale się nie udało. I sobie myślę, że tak się stało dlatego że Bóg, którego nie było, przyjaciele, których też nie było i ja sam. Jak się domyślacie, mnie też nie było. Nie umiem być samemu na tym świecie. Wydaje mi się, że człowiek nie jest skonstruowany, by przeżyć życie w samotności. Z dzieciństwa pamiętam bajkę, w której było tak ładnie opowiedziane, jak to szewc robi buty piekarzowi, ten wypieka chleb murarzowi, który z kolei robi dom dla dwóch poprzednich. Ja bym chciał, żeby mi ktoś dał buty, chleb i dom za darmo. Bez mojego wkładu. Taki prezent na start. Żeby mieć jakąś trwałą, jakieś fundamenty, coś, czego się będzie można złapać, gdy wszystko inne legnie w gruzach. Marcin od Justyny mówił, że jego trwałą jest miłość. Ja zawsze wierzyłem (i tego mnie uczyła wschodnia duchowość), że jedyną trwałą jest swoje własne "ja". A ja nawet "siebie" nie mam. Gdybym miał siebie, mógłbym wszystko, bo jestem zdrowy fizycznie i całkiem mądry. (...)

***

Plotę bzdury, zaprzeczam sam sobie, jestem niekonsekwentny.

***

Nie wiem, w jakiej części się znudziłem Bogu, ale sądzę, że więcej niż w połowie. Ciężko jest bez niego, tym bardziej, że jego przeciwnik nie próżnuje. Dzisiaj powiedziałem Marcinowi, że chyba się przyłączę do "ciemnej strony mocy". Bo takie trwanie pośrodku rozpieprza mnie od wewnątrz i rujnuje moje życie, i moją tożsamość. A przecież nigdy w tym moim zasranym życiu nie było lepiej niż wtedy, gdy za przyjaciela miałem ciemność.

***

Wciąż jestem gejem, wciąż mam małego, wciąż biorę psychotropy. Tak, nadal mówię prawdę.


poniedziałek, 15 października 2012

O tym, że ciemno.

Chciałem o czymś napisać i już nawet napisałem w myślach, ale Kinga mnie uprzedziła. Więc ewidentnie coś jest na rzeczy.

Nie wiem, czy to sprawa pogody za oknem, Peszek w głośnikach, nieprzyjemnej atmosfery w domu czy braku Boga w moim życiu, ale czuję tę "ciemność". Nie jest mi źle, smutno, nie czuję bólu lub samotności, ale nie jestem też szczęśliwy. Mam wrażenie, że coś się stanie, coś złego, jednak nie jest to przeczucie z tych, które się zawsze sprawdzają, ani z tych, które wiem, że nie sprawdzą się na pewno. Co ciekawe, nie jest też neutralnie. Jest ciemno. Po prostu. Jakby ktoś nagle wyłączył słońce w dzień albo światło w nocy, w całej kamienicy. Nie wiem, co się dzieje. 

Kinga mówi, że to jesień. Może i tak...

O tym, że bawię się świetnie.

Zażarta na ten świat niezgodo, z którą rozstałem się tak młodo, powróć!

Wracania do siebie ciąg dalszy. Stawiam poprzeczkę wysoko i zaczynam wymagać od ludzi wokół. Tracę przez to, fakt. Wiele moich znajomości już zakończyłem. OK. jedna nie wyszła, bo obaj spieprzyliśmy, ale to wyjątek i tego żałuję. Ale reszty nie. Musiałem sobie zadać pytanie: Czy ja potrzebuję takich ludzi? Ludzi, którzy są moimi znajomymi, bo są; bo kiedyś ich tam dodałem na FB i jakoś tak zostało? Ludzi, z którymi nie rozmawiałem od tygodni? Ludzi niedojrzałych, szantażujących mnie, że zakończą znajomość, jeśli ja czegoś nie zrobię? No nie zrobię, racja. :-) Nie, nie potrzebuję tego. Nie będę brał, co mi życie przynosi, SAM sięgnę po to, na co mam ochotę. A nawet, jeśli "będę sam"? Nie zmienię się, to nie mój świat. :-)

Łoo oo, bawię się świetnie. Nie zatrzymuj mnie. Nie mów mi dość.

Z drugiej strony, zaczynam lekko żyć. Zmieniłem się pod tym względem. Już nie marzę o wieczności i niezmienności. O miłości po grób i przyjaźni na dobre i na złe. Kilka lat temu poznałem termin "tu i teraz". To chyba z okresu fascynacji buddyzmem i duchowością. Zaczynam tak żyć. TERAZ ma być dobrze, nie za tydzień, za rok, a i nie miesiąc czy 8 lat temu. Nie zmienię przeszłości, a przyszłość jest na tyle niepoznana i zaskakująca, że lepiej nie robić planów. Życie zrobi je za nas. Nie wyjdę z domu, nie zacznę żyć tak jak bym tego chciał, nie stanę się supermodelem. Co mogę zrobić, to korzystać z tego, co mam i starać się wycisnąć z tego jak najwięcej.

I was taught that forgiveness is for the forgiver.

Jedna sytuacja: facet z Pakistanu. Okłamał mnie, a ja kłamstwa nienawidzę. Ale następnego dnia spytał : "angry wid a lier?" i zrobiło mi się tak miło, że napisałem, że nie, już nie. Bo tak było. Co chcę powiedzieć, to że nie ma sensu na siłę czegoś ciągnąć. Czasami trzeba odciąć się od ludzi, miejsc, zdarzeń, by móc iść naprzód. Ale z drugiej strony nie można zbyt łatwo odpuszczać i jeśli coś jest do uratowanie, to trzeba schować dumę w kieszeń i dążyć do tego.

Z Bogiem, ludzie!

PS Może się wam wydawać, że sam sobie zaprzeczam, ale staram się po prostu opisać, co się u mnie w życiu i głowie dzieje. I tyle.

środa, 10 października 2012

O możliwościach.

Światła rozmaitych możliwości dają mi po oczach. Wręcz mnie oślepiają. Jestem jak dziecko wpatrzone w witrynę cukierni. Widzę te wszystkie ciastka, pączki, eklery, ale nie mogę wejść do środka i je kupić. To boli, nie ukrywam tego ani przed sobą, ani przed Bogiem. Wiem, ile mógłbym osiągnąć, zdobyć, dostać, ale nie mogę, wciąż i wciąż. I powoli przyzwyczajam się do myśli, że tak ma być i tego nie zmienię. Ale przychodzą "te" momenty. Kiedy na przykład rozmawiam z jakimś przystojnym chłopakiem. Dzisiaj rozmawiałem z Pakistańczykiem, a jak wiecie lub nie, uwielbiam taki typ urody. I tak sobie myślę, że może moja odwaga bierze się stąd, że nie mam nic do zyskania. Bo choćbym nie wiem, jak chciał, to się nie uda. Nie chcę od Was słyszeć, że trzeba pracować nad sobą, próbować, walczyć, bo to szczyt ignorancji i braku empatii. Ja się nie zmienię, przynajmniej jeszcze nie teraz. Tak musi być i to bzdura, że każdy jest kowalem własnego losu. Jesteśmy tylko pionkami w wielkiej grze zwanej życiem.

A tak poza tym, to nie jest źle, mimo pesymistycznego wydźwięku powyższych słów. Myślę, że udaje mi się zachowywać optymizm.

Niech Bóg Was błogosławi! (albo w kogo tam sobie wierzycie :-))

poniedziałek, 8 października 2012

O powrotach i zmianach.

Pragnę powitać nowego starego Sebastiana. Sebastian w ostatnim czasie zbłądził i chyba trochę zdradził siebie samego. Chciał być jak wszyscy, chciał chodzić do kościołka i klepać "Zdrowaś Maryjo", spać w dzień "jak człowiek", uznać, że seks jest grzeszny i kilka innych spraw. Ale Sebastian zapomniał, że to nie jest już on, że zmieniać siebie, to tracić siebie. A czym jest człowiek bez własnego "ja"? Niczym. Pieprzonym konformistą, który zmienia swoje poglądy w zależności od tego jak zawieje wiatr. Bezczelnie się przyznaję: byłem i jestem buntownikiem. Nie dla mnie masa i chodzenie wytartymi ścieżkami. I mimo że zapłaciłem za to już sporą cenę, to lubię ten swój bunt. Nie będę mówił, że pada deszcz, kiedy plują mi na głowę. Nie będę siedział cicho, bo tak wypada i tak trzeba. Ten świat potrzebuje zmiany, a zmiana zaczyna się od nas samych. Oświadczam, że chcę się zmienić. I już w sporym stopniu to zrobiłem! Potrzeba mi tylko spokoju duchowego, żebym teorię zamienił w praktykę.

Odcinam od siebie wszystko to, co mnie trzyma w miejscu. Chcę, jak ten bambus wystrzelić w górę i pokazać na co mnie stać. Bo stać mnie na wiele, wiem to.

Z Bogiem!

PS Jestem ostatnio dręczony duchowo. Teraz się to uspokoiło, ale jestem pewien, że na tym się nie skończy, bo po przeanalizowaniu całego mojego życia, stwierdzam, że Diabeł i jego demony miały mnie na oku od wczesnego dzieciństwa. Więc jeśli ktoś może mi zaoferować jakąś pomoc duchową, choćby modlitwę, to będę wdzięczny. A, i jeśli ktoś się zdecyduje, to chciałbym o tym wiedzieć. :-)
PS2 Szatan, demony, pewnie myślicie, że oszalałem bądź jestem "nawiedzony". Jebie mnie to, moi drodzy. :-)

O niczym (czyli o mnie).

Od czego by tu zacząć. Może od tego, że jestem wkurwiony i mam dość. Wkurwionym można być i to jest dobre, ale jak to trwa n-ty dzień, to już nie jest tak fajnie.

Czego mam dość? Walki, wysiłku. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale też nikt nie wspomniał, że będzie tak trudno. Jestem zmęczony siłowaniem się z sobą, z Bogiem i z moimi demonami. I jeszcze z chorobą psychiczną, która przecież jest nie bez znaczenia. Chciałbym wyłączyć się na jakiś czas, nie myśleć, nie oddychać, nie pragnąć. Nie być. Wiem, ja nic nie robię; gram cały dzień w Simsy albo inne pierdoły. Ale to też męczy, uwierzcie.

A Bóg? Tak sobie myślę, że jego też mam już dość. Nie chcę być Chrześcijaninem, bo Chrześcijaństwo jest dla twardzieli. A ja w gruncie rzeczy jestem bardzo słabą istotą. Nie potrzebuję nowych doświadczeń, trudności, cierpienia, które niby mnie uszlachetnia. Bóg chce dla mnie jak najlepiej, bla bla bla, ale ja nie chcę "jak najlepiej". Nie pragnę dobra, siły, mądrości, piękna. Pragnę szczęścia.

Ech, czuję się jak śmieć. Żeby nie powiedzieć, że śmieciem jestem...

piątek, 5 października 2012

Kostka Rubika 1

Nie szukaj wytłumaczenia, wiesz, że go nie znajdziesz. I nie proś o wybaczenie - tego co zrobiłeś nie da się wybaczyć. Ktoś kiedyś powiedział, że takie rzeczy da się zapomnieć. Ale ja nie potrafię. Wiesz, że czasami jest jak dawniej? Tak niewiele mi potrzeba: jakiś szczegół, drobnostka, jak ta kołdra na Twoim zdjęciu. Już nawet w moich myślach nie śpimy pod nią razem.

Poszedłbym na koniec świata, gdyby była taka potrzeba, ale coraz mniej mam na to ochotę. Nasz czas się niedługo skończy. Przestanę hodować Twoją duszę, A Ty na zawsze stracisz szansę na to, by dowiedzieć się, kim jestem i na co mnie stać. To Twoja decyzja, nie moja i błagam, nie próbuj mówić, że ja wciąż śpię. Jestem gotowy na tę miłość od dawna. Tylko mam już dość czekania i bycia frajerem, który dla Ciebie nic nie znaczy. Znajdę sobie kogoś - nie myśl, że jesteś "jedyny". Nie wiem, czy pokocham go tak mocno i w taki sposób jak Ciebie, ale uda mi się ułożyć sobie z kimś życie.

I Tobie życzę tego samego. Z całego mojego złamanego serca...
Sebastian

O tym, że nie wiem, czego tak naprawdę chcę.

Jakieś 2 tygodnie temu, po wyjściu z konfesjonału, rozmawiałem z Bogiem. Powiedziałem mu, że On wie najlepiej czego ja chcę i nie ukrywam tego, ale JEŚLI jego wola jest inna, ja chcę się jej poddać. Bo dosyć już buntu w moim życiu; dosyć udawania, że wszystko wiem najlepiej i że wiem, jak ma wyglądać moje życie. Może tak nie jest? Czas przekazać dostęp do centrum zarządzania moim życiem komuś o wiele mądrzejszemu.

Wszystko zaczęło się, kiedy miałem 15 lat. Dosłownie wszystko, ale teraz skupię się na jednej rzeczy, a mianowicie na tym, że w tamtym czasie wymyśliłem siebie. Moje idealne "Ja" oczywiście ulegało poprawkom, ale szkielet się nie zmienił. Szkoła, praca, przyjaciele, dom, chłopak, seks (który to jest dla mnie bardzo ważny), słowem - pełnia życia. I od tamtego czasu myślę, pragnę i wciąż marzę, żeby kiedyś takiego życia doświadczyć.

Ale niedawno przyszło mi do głowy coś innego. Od dawna wierzę w przeznaczenie, w to, że nasz los jest spisany i jeśli coś ma się stać, to i tak się stanie, choćbyśmy się przed tym nie wiem jak bronili. Więc może mnie pisany jest inny los? Bo, hej, przez ostatnie 7, a właściwie już 8 lat robiłem wszystko, by wyjść do świata, a jednak się nie udawało. Haniebny czas liceum i ucieczka do Krakowa to tylko przykłady na to. Sądzę, że chyba się zaklinowałem; wpadłem w swoją pułapkę. Bo fajnie mieć określony cel, ale z biegiem czasu warto sobie zadać pytanie: "Czy ja tego nadal chcę?". Bo przecież człowiek się zmienia, a już szczególnie tak młody człowiek jak ja. Kupiłem ostatnio sobie książkę o Indiach - wszak oznajmiam wszem i wobec, że to moje marzenie. I wiecie co? Książka mnie nie ciekawi. I nie wiem. Czy ja nadal chciałbym tam pojechać, czy to tylko resztka moich dawnych marzeń, które chyba wcale nie były moje? O co mi chodzi? O to, że chciałem być taki jak wszyscy; normalny. I jakby zazdrościłem im, przepraszam, Wam tej normalności i hodowałem w sobie Wasze, a nie swoje pragnienia.

A czego ja teraz pragnę? Na pewno tego, co już mam: braku cierpienia, rozmów z Marcinem, kontaktu z Bogiem spokoju w domu i jakiegoś zajęcia, cobym się nie nudził. A reszta? Może przyjdzie z czasem, a może nie. Tak czy siak:

Jest i będzie dobrze.

Z Bogiem!

środa, 3 października 2012

O trudnej sztuce rezygnowania.


Już popołudnie, nudne też. 
Czas ci ucieka przez palce, mija tak bezpowrotnie.

Dla mnie, człowieka, który marzył o pełnym życiu, który w wieku 15 lat zaplanował sobie studia doktoranckie, który miał wiele zainteresowań i wręcz dostawał mentalnego orgazmu, gdy uczył się budowy DNA, ta jałowość ostatnich kilku lat jest nie do przełknięcia. Szlag mnie trafia, gdy zdaję sobie sprawę, jak wiele mógłbym osiągnąć i jak bardzo się rozwinąć, gdyby to wszystko wyglądało inaczej. A tymczasem siedzę przed monitorem i gram w jakieś pier-do-ły na FB. Beznadzieja.

I ja wiem, że człowiek nigdy nie stoi w miejscu tak naprawdę. Że nawet jeśli się na jakiś czas zatrzymuje, to przecież dzieje się wiele innych rzeczy: zbiera siły, rozmyśla, dojrzewa. Znacie opowieść o bambusie? Bambus jest rośliną, której "nie widać" przez pierwsze 4 lata. Korzenie się rozrastają, ale to wszystko dzieje się pod ziemią. I dopiero w 5 roku, wystrzeliwuje do góry i osiąga wysokość kilku metrów. 

Ja to wszystko wiem! I staram się sobie tłumaczyć, że przecież zrobiłem spore postępy, że praktycznie jestem innym człowiekiem niż za czasów liceum. Że Natalia miała rację mówiąc, że można być mądrym bez przeczytania jednej książki. Ale... ale... no wiecie... Nie jest mi dobrze ze świadomością tego, że jestem imbecylem. Że nie znam historii, że nie umiem się elokwentnie wysławiać, że mój angielski jest fatalny. Że w tym akapicie użyłem "że" o jakieś 7 razy za dużo. To dołuje... Strasznie. Widzę jakiś artykuł, który, naprawdę, mógłby mi pomóc, a nie mogę się skupić, skoncentrować, bla bla bla. Wiem, że jestem inteligentny; że mam spore możliwości. Ale czym są możliwości, jeśli nie umiem ich wykorzystać? 

Przyszedł mi teraz do głowy pewien pomysł i chcę go zrealizować. Dlatego na tym koniec. :-)

Z Bogiem!

poniedziałek, 1 października 2012

O przyjaźni.

Od kiedy pamiętam marzyłem o Przyjaźni. Celowo piszę to wielką literą, bo przyjaźń to zawsze była dla mnie rzecz święta. Przeciwstawiałem się przelotnym znajomościom, jakie widziałem obok siebie. Wierzyłem w coś, co ma z założenia trwać wiecznie i to był dla mnie element definicji.

Dzisiaj wiem, że jest inaczej. Dziś nie zastanawiam się nad tym, czy dana relacja będzie trwać i trwać. To nie jest ważne. Ważne jest tu i teraz. I Bóg w swojej nieskończonej mądrości dał mi to, czego potrzebowałem! Dał mi osobę, której mogę zaufać i która ufa mnie.

Marcin, bo to do Ciebie skierowane te słowa, napiszę Ci słowa jednej z moich ulubionych piosenek, choć wiem, że już to wiele razy robiłem. W 2009r. często jej słuchałem i zastanawiałem się, czy będzie mi dane kiedyś tego doświadczyć:

Dajesz mi niepokorne myśli, niepokoje.
Tyle ich wciąż masz, kochany.
Nie myśl, że nie miniemy nigdy się, choć łatwiej
Razem iść pod wiatr.

Wiem, jaki jestem. Jestem niecierpliwy, niepokorny, daję rady z dupy wzięte. I pewnie nie trudno o lepszego ode mnie człowieka czy kumpla i za to Cię przepraszam. Ale się staram, by ta nasza znajomość szła w dobrym kierunku.

Dzięki, że jesteś. I że ja mogę być...
Sebastian