środa, 3 października 2012

O trudnej sztuce rezygnowania.


Już popołudnie, nudne też. 
Czas ci ucieka przez palce, mija tak bezpowrotnie.

Dla mnie, człowieka, który marzył o pełnym życiu, który w wieku 15 lat zaplanował sobie studia doktoranckie, który miał wiele zainteresowań i wręcz dostawał mentalnego orgazmu, gdy uczył się budowy DNA, ta jałowość ostatnich kilku lat jest nie do przełknięcia. Szlag mnie trafia, gdy zdaję sobie sprawę, jak wiele mógłbym osiągnąć i jak bardzo się rozwinąć, gdyby to wszystko wyglądało inaczej. A tymczasem siedzę przed monitorem i gram w jakieś pier-do-ły na FB. Beznadzieja.

I ja wiem, że człowiek nigdy nie stoi w miejscu tak naprawdę. Że nawet jeśli się na jakiś czas zatrzymuje, to przecież dzieje się wiele innych rzeczy: zbiera siły, rozmyśla, dojrzewa. Znacie opowieść o bambusie? Bambus jest rośliną, której "nie widać" przez pierwsze 4 lata. Korzenie się rozrastają, ale to wszystko dzieje się pod ziemią. I dopiero w 5 roku, wystrzeliwuje do góry i osiąga wysokość kilku metrów. 

Ja to wszystko wiem! I staram się sobie tłumaczyć, że przecież zrobiłem spore postępy, że praktycznie jestem innym człowiekiem niż za czasów liceum. Że Natalia miała rację mówiąc, że można być mądrym bez przeczytania jednej książki. Ale... ale... no wiecie... Nie jest mi dobrze ze świadomością tego, że jestem imbecylem. Że nie znam historii, że nie umiem się elokwentnie wysławiać, że mój angielski jest fatalny. Że w tym akapicie użyłem "że" o jakieś 7 razy za dużo. To dołuje... Strasznie. Widzę jakiś artykuł, który, naprawdę, mógłby mi pomóc, a nie mogę się skupić, skoncentrować, bla bla bla. Wiem, że jestem inteligentny; że mam spore możliwości. Ale czym są możliwości, jeśli nie umiem ich wykorzystać? 

Przyszedł mi teraz do głowy pewien pomysł i chcę go zrealizować. Dlatego na tym koniec. :-)

Z Bogiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz